Menu

31 grudnia 2016

W świecie małych kuleczek :)

Jesienią tego roku Edyta nauczyła mnie podstaw tworzenia biżuterii z koralików, a jest to technika której chciałam się od jakiegoś czasu nauczyć i bardzo się cieszę, że w końcu mi się to udało. Bransoletki, na których się uczyłam są nieskończone, więc ich jeszcze nie pokaże - zostały odłożone na bok z okazji Świąt Bożego Narodzenia, na które postanowiłam ozdobić koralikowymi wzorami szklane bombki. Oplatania bombek koralikowymi wzorami nauczyłam się głównie na bazie tego tutorialu, ale moje bombki są różnymi wariacjami, które powstawały na bieżąco w trakcie zabawy i dlatego każda ma trochę inny wzór ;)


Kilka osób otrzymało ode mnie takie właśnie ozdoby na choinkę w ramach upominku świątecznego, niektóre dodatkowo zapakowane w własnoręcznie zrobione pudełko-kartkę czyli tzw. explosion box, które to podpatrzyłam będąc z wizytą w Szczecinie u innej Edyty - tak więc obu imienniczkom jestem bardzo wdzięczna za pomoc :) Niestety okoliczności nie sprzyjały i nie udało mi się obdarować wszystkich, których zamierzałam, a bombki które zostały u mnie ostatecznie wylądowały razem na choince w moim rodzinnym domu...


Szukając w sieci innych inspiracji do wykorzystania koralików na ozdoby świąteczne trafiłam też na instrukcję wykonania takich oto ślicznych gwiazdek, które robi się co prawda kilka godzin, ale uważam że efekt końcowy jest wart poświęconego czasu. Jedna gwiazdka trafiła do Kajani, która wpadła na pomysł zrobienia wielokolorowych gwiazdek z koralikowych resztek, a pozostałe również zawisły na rodzinnej choince :)


W międzyczasie powstało jeszcze jedno pudełko-kartka, ale tym razem do zapakowania prezentu urodzinowego ;)


W sumie zawsze lubiłam "bawić się" papierem, ale dopiero niedawno dowiedziałam się, że jest tyle specjalnych przydasiów ułatwiających taką zabawę i dających szersze pole do popisu - tylko jak zmieścić w czasie tyle różnych przyjemności z tworzenia różności ;)


28 listopada 2016

Suknia dzienna z 1837 roku

Wiecie, że w tym roku obchodzono 200-lecie urodzin Charlotte Brontë? W sumie lubię książki wszystkich sióstr, ale każdy pretekst do sesji jest dobry ;)

źródło



 
Charlotte Brontë, przed 1848 rokiem
(fragment portretu autorstwa jej brata, 
Patricka Branwella Brontë)


Nie wiem czy tylko mi się myli, która siostra co napisała
więc tak dla przypomnienia - to ta od "Dziwnych losów Jane Eyre", "Shirley" i "Villette" ;)







Sukinię, którą miałam na sobie z tej okazji zaczęłam szyć z myślą o Złotym Popołudniu 2015, ale niestety zajęła mi znacznie więcej czasu niż mi się wydawało i nie udało mi się jej skończyć na czas. Tak bywa, a ponieważ jestem wierna swojemu postanowieniu o nie szyciu za wszelką cenę po nocach itp. odłożyłam ją na bok i ubrałam wtedy inny strój. Może się ona również wydawać niektórym znajoma, ponieważ miałam ją ubraną na Balu Szkockim w styczniu tego roku, ale w oszukanej wersji – jeszcze bez długich rękawów. Powstała ona na bazie wykroju z książki „The Cut of women's clothes 1600-1930” Norah Waugh, gdzie widnieje jako suknia dzienna z 1837 roku. Moda lat 30-tych ogólnie mi się nie podoba ze względu na charakterystyczne dla niej ogromne rękawy, ale jej schyłek i lata 40-te już bardzo ;)

źródło
źródło



















Niestety okoliczności nie sprzyjały i dopiero jesienią zdołałam wybrać się w miejsce, w którym zamierzałam robić zdjęcia - choć w sumie może i nawet dobrze się złożyło, bo jesień mamy złotą i akurat udało mi się trafić na słoneczny i w miarę ciepły dzień...


Zależało mi na tym miejscu, ponieważ jest to teren prywatny i mogłam tam spokojnie „oddawać się zajęciom w bezpośrednim otoczeniu własnego domostwa”, jak na przykład pompowanie wody czy spacer z książką :) Wiem, że dom jest „trochę za młody”, ale przynajmniej mogłam się uszykować i przebrać bez ciekawskich spojrzeń ;)






Niestety eksperyment z fryzurą wyszedł mi średnio, ale wcześniej nie miałam okazji przećwiczyć swoich umiejętności w tym datowaniu i była to kompletna improwizacja. Ale za to w końcu miałam okazję choć na chwilę przymierzyć czepek, który uszyłam po zeszłorocznym Zlocie w Ojcowie. Zrobiłam go w zasadzie jako czepek nocny do zakładania na papiloty w trakcie dłuższych imprez, ale nie zdążyłam skończyć pasującego do sukni bonneta, więc co by nie było, że pokazuję się poza domem z odkrytą głową... ;)


I co by nie było pod suknią też miałam "co trzeba" ;)


Ogólnie planuję mieć jeszcze co najmniej dwie suknie w tym datowaniu - jedną typowo balową oraz drugą dzienną, ale troszkę późniejszą i na lato, a więc z cieńszej bawełny i jaśniejszą. Materiały czekają, więc teraz tylko potrzeba dłuższej chwili czasu albo jakiejś imprezy "brontowej" ;)



5 listopada 2016

XVIII-wieczne chemise ;)

Krótko po tym jak zaczęłam szyć gorset bazujący na wykroju z 1776 roku zabrałam się za uszycie pasującej do niego chemise (koszulki), która ułatwiła by mi też sprawę w trakcie przymiarek. Po przeszukaniu kilku stron w internecie zdecydowałam się w końcu na wykrój zamieszczony na tej stronie, który wydał mi się najbardziej poprawny z wszystkich, na które natrafiłam. Nie chciałam iść na łatwiznę – zależało mi, żeby nawet tak prozaiczna rzecz jak koszulka była skrojona jak najbardziej poprawnie historycznie, bo co do szycia to i tak z góry zakładałam, że będą ją szyć na maszynie. Trochę nagimnastykowałam się z łączeniem wszystkich elementów, bo jak na "zwykłą koszulkę" trochę ich było, a na przykład takie kwadratowe wstawki pod pachy wszywałam pierwszy raz w życiu. Zdecydowałam się na długość lekko za kolana, bo tak wydawało mi się najbardziej optymalnie – jest wystarczająco długo dla zachowania przyzwoitości oraz dla ochrony nóg przed potencjalnymi obtarciami od pocket hoops czy też przed zabrudzeniem tych ostatnich od skóry. Dekolt obszyłam batystową lamówką, a w środek wciągnęłam cienką wstążeczkę ułatwiającą dopasowanie szerokości i kształtu dekoltu w zależności od kształtu gorsetu i sukni. Całość uszyłam z białego batystu bawełnianego, a rękawy wykończyłam batystową wstawką z haftem, jako że planowałam używać jej na tańce tylko z gorsetem i trudno by mi było ukryć doczepiane osobno angażanty ;)






















Planuję uszyć jeszcze jedno chemise według tego wykroju, ale już typowo bieliźniane czyli z cienkiego lnu, bez ozdobnych rękawów i może jednak ciut dłuższe :)

31 października 2016

"Pora umierać..."

Strasznie podoba mi się film Doroty Kędzierzawskiej pod tym właśnie tytułem, a Danuta Szaflarska wcielająca się w główną bohaterkę jest wprost fenomenalna! Nie będę pisać o czym jest film, ale szczerze polecam go do obejrzenia - zarówno bawi jak i wzrusza do łez. Szczególnie utkwił mi w pamięci fragment, gdy główna bohaterka - dotychczas pogodna starsza pani - traci złudzenia i czekając na śmierć recytuje poniższe słowa...

"Sonet LXXIII"

Oto już jesień i pora umierać;

pożółkłe liście wiatr strąca i miecie,
drżące gałęzie do naga obdziera -
chór, gdzie sto ptaków modliło się w lecie.
Ja jestem zmierzchem dnia, który się skłania
ku zachodowi i w ciemności brodzi;
noc, siostra śmierci, oczy mi przysłania
i wkrótce z całym światem mnie pogodzi.
Żar we mnie drzemie, lecz żar jaki bywa
gdy młodość już się oblecze popiołem;
jako na łożu śmierci dogorywam,
strawiony przez to, co sam od niej wziąłem.
A skoro kochasz, choć prawdę dostrzegniesz,
kochasz tym mocniej, im rychlej odbiegniesz.

William Szekspir


A jakby ktoś chciał wysłuchać recytacji Pani Danuty:



18 października 2016

Gorset z 1776 r.

Po tym jak miałam okazję mieć jednego roku na sobie gorset koleżanki w trakcie występów na dziedzińcu Zamku Wawelskiego, postanowiłam, że koniecznie muszę sobie też taki sprawić. Minęło kilka miesięcy aż w końcu trafiłam na materiał, z którego miał on powstać, a następnie zaopatrzywszy się we wszystkie niezbędne materiały i dodatki zabrałam się do pracy.


Korzystałam z wykroju znajdującego się w książce „Corset & crinoline” Nory Wough - gorset ten wypadałby mniej więcej pomiędzy dwoma poniższymi - niestety nie udało mi się znaleźć przykładu odzwierciedlającego konkretniej ten wykrój.

źródło
źródło



















Po przeskalowaniu wykroju do rzeczywistych wymiarów zaczęło się mozolne nanoszenie linii tuneli na materiał i dalej przeszywanie ich powoli na bazie gorsetu, aby tunele były idealnie równe, mimo że docelowo miały być niewidoczne pod ozdobną warstwą z zewnątrz i batystową podszewką od wewnątrz – takie skrzywienie ;) Zajęło mi to strasznie dużo czasu i w ostatecznym rozrachunku od rozpoczęcia do skończenia gorsetu minęło parę ładnych miesięcy, ale było warto, bo jest bardzo wygodny i mogę w nim się swobodnie poruszać – na ile gorset oczywiście pozwala ;)




Baza, w której znajdują się tunele uszyta jest z bawełnianej gorsetówki, a jako fiszbin użyłam okrągłych bambusów z rolety oraz w najbardziej newralgicznych miejscach płaskich fiszbin stalowych, aby całość uchronić przed uszkodzeniem. Krawędzie gorsetu zostały obszyte ręcznie lamówką – po zaliczeniu dziury w palcu od igły, która wbiła mi się końcem z oczkiem aż do kości kciuka, poszłam po rozum do głowy i sprawiłam sobie naparstek ;)


Trochę trudu sprawiło mi nabijanie oczek, których jest tu dość sporo, ale na szczęście dość sprawnie się z nimi uporałam. Na koniec wciągnęłam 7 metrów wstążki do wiązania i teraz mogę się cieszyć swoim dziełem i słuchać miłych komplementów na jego temat, gdy pojawiam się w stroju na występach, bo jest to dla mnie największą nagrodą za godziny nad nim spędzone i przelaną krew :-D


Niestety Ofelia nie jest tak plastyczna jak ja, więc nie widać dokładnie jaki kształt nadaje ciału ten gorset. Widać za to dość wyraźnie, że ramiączka są za długie i proszą się o skrócenie. I mam zamiar to zrobić, ale to oznacza sprucie części lamówki i ponowne jej przyszywanie oraz nabijanie oczek, więc pewnie jeszcze trochę będę z tym zwlekać ;)

12 października 2016

"Trzeba marzyć..."

Jesienią często przypominają mi się wersy tego wiersza i w takie jesienne słotne dni jak dziś przynoszą mi nadzieję na promyk słońca, który zawsze w końcu się pojawia :)

"Trzeba marzyć"

Żeby coś się zdarzyło
Żeby mogło się zdarzyć
I zjawiła się miłość
Trzeba marzyć
Zamiast dmuchać na zimne
Na gorącym się sparzyć
Z deszczu pobiec pod rynnę
Trzeba marzyć

Gdy spadają jak liście
Kartki dat z kalendarzy
Kiedy szaro i mgliście
Trzeba marzyć
W chłodnej, pustej godzinie
Na swój los się odważyć
Nim twe szczęście cię minie
Trzeba marzyć

W rytmie wietrznej tęsknoty
Wraca fala do plaży
Ty pamiętaj wciąż o tym
Trzeba marzyć
Żeby coś się zdarzyło
Żeby mogło się zdarzyć
I zjawiła się miłość
Trzeba marzyć

Jonasz Kofta



7 października 2016

"Złote Wojnowice" ;)

Na początku września pod Krakowem odbywało się po raz kolejny "Złote popołudnie", ale tym razem jakoś tak stwierdziłyśmy z koleżankami, że to jednak od nas daleko i robi się z jednego popołudnia naprawdę kosztowna i męcząca wyprawa. Postanowiłyśmy więc zorganizować sobie kameralny piknik w naszej okolicy i padło na Zamek na Wodzie w Wojnowicach - z czego tym bardziej się cieszyłam, bo jeszcze tam nie byłam, a słyszałam o nim wielokrotnie :)


Gdy tylko dotarłyśmy na miejsce okazało się, że akurat jakaś Para Młoda ma przed zamkiem sesje zdjęciową przy sympatrycznym autku i fotograf poprosił nas do kilku zdjęć, z których zrobiło się około półgodzinne pozowanie - i ciągle mam nadzieję, że zdjęcia te zobaczymy, choć nie wiem czy powinnam się jeszcze łudzić :-\ Na szczęście była z nami "nasza prywatna fotografka" Ania i tylko dzięki niej mamy na pamiątkę trochę ślicznych zdjęć :-D


Po sprawnym rozłożeniu się na kocykach w spokojnym zakątku zieleni, który wskazali nam sympatyczni dżentelmeni oraz króciutkim odpoczynek po sesji, udałyśmy się na spacer po otaczającym zamek parku - może nie jest on zbyt rozległy, ale zdecydowanie jest urokliwy - a ponieważ nie określiłyśmy konkretnego datowania tylko ogólnie XIX wiek, prezentowałyśmy na spacerze stroje od czasów regencji, poprzez lata 40-te i turniurę aż po secesję :)





Na koniec leniwie rozsiadłyśmy się na kocach, żeby trochę się posilić i poplotkować, a także zaplanować następne spotkania. Bardzo nam się Wojnowice spodobały i między innymi dlatego w pewnym momencie nazwałam nasz piknik "Złotymi Wojnowicami" mając nadzieję, że będziemy go powtarzać jeszcze wielokrotnie ;)


Jak widać na powyższym zdjęciu zaczęłam kombinować troszkę z włosami i nawet jakoś chyba wygląda to co udało mi się na głowie zamotać ;) Co prawda odznaczają się doczepiane warkoczyki ze sztucznych włosów, ale nic nie poradzę na to, że własnych mam ile mam :P Poza tym muszę przyznać, że moja pierwsza sukienka uszyta prawie dwa lata temu przeżywa prawdziwy renesans - dorobiła się do kompletu budki oraz reticuli, a w planach mam jeszcze uszycie do niej doczepianych rękawów, ponieważ został mi jeszcze kawałek tego samego materiału ;) I pomyśleć, że tak bardzo po macoszemu ją na początku traktowałam, a teraz okazuje się idealna na pikniki i spacery :-D


3 października 2016

"Który skrzywdziłeś..."

Jest to wiersz, który pamiętam najdłużej, a nauczyłam się go w szkole podstawowej. Utkwił mi w pamięci na stałe i nawet teraz, wiele lat później, pamiętam go w całości i bez zająknięcia potrafię wyrecytować. Jakoś tak mi dziś chodził po głowie, może dlatego że ponuro za oknem, a może i z innych powodów - sama nie wiem...

"Który skrzywdziłeś"

Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,
Gromadę błaznów koło siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego,

Choćby przed tobą wszyscy się skłonili
Cnotę i mądrość tobie przypisując,
Złote medale na twoją cześć kując,
Radzi że jeszcze jeden dzień przeżyli,

Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta
Możesz go zabić - narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy.

Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy
I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.

Czesław Miłosz

22 września 2016

Średniowieczne etui na telefon ;)

Wiem, dziwnie to brzmi, ale moje nowe etui na telefon jest właśnie takim połączeniem średniowiecza ze współczesnością. A jakim cudem to już wyjaśniam ;) Jakiś czas temu pokazywałam igielnik ozdobiony średniowiecznym haftem cegiełkowym, który to haft bardzo przypadł mi do gustu. Haftowanie dla samego haftowania tą technika okazało się dla mnie bardzo przyjemnym zajęciem na jesienne i zimowe wieczory. No ale moje dłubanie musi mieć zastosowanie praktyczne – bo tak już mam - i w związku z tym postanowiłam zrobić sobie etui na telefon ozdobione właśnie takim haftem cegiełkowym :-D


Wzór haftu pochodzi z zachowanej oryginalnej torebki-jałmużniczki z XIV-XV wieku. Kolory w zasadzie też odpowiadają oryginałowi z tą różnicą, że zamiast koloru białego użyłam żółty, a poza tym dałam bardziej wyraziste odcienie. Całość haftowałam bawełnianym kordonkiem na lnie :)

źródło

Problem miałam z wymyśleniem co użyć na spodnią część etui, żeby było dość grube a zarazem miękkie i dobrze chroniło telefon. Pierw myślałam o filcu, ale nie mogłam dostać odpowiedniego, potem chciałam wszyć między warstwy lnu jakąś cienką watolinę czy coś takiego, ale nie miałam lnu w kolorze pasującym do barw haftu, więc ostatecznie wykorzystałam kawałek granatowej tkaniny, w który wszyłam cienką watolinę. Zaskoczyło mnie ile wysiłku potrzebowałam, żeby zszyć obie części razem bawełnianym kordonkiem! Ostatecznie skończyłam z bolesnym odciskiem na palcu, a igła poszła na zmarnowanie, ponieważ na koniec poszły w ruch kombinerki ;)


I po tych wszystkich zmaganiach powstało oto takie coś, które podoba mi się nawet bardziej niż się spodziewałam i mam teraz nawet opory przed używaniem go, żeby się nie pobrudziło albo nie zniszczyło – ale to tylko tymczasowe i wkrótce mi przejdzie, a etui znajdzie się w regularnym użytkowaniu :)


Ogólnie trochę się ociągałam z zakończeniem tego projektu, aż pojawiła się dodatkowa motywacją w postaci nowego pomysłu na wykorzystanie tego haftu – nie lubię zaczynać nowej rzeczy nie skończywszy wpierw poprzedniej, więc igła poszła w ruch. Wraz z początkiem jesieni powracam do zabawy z tamborkiem i mam nadzieję, że w niezbyt odległej przyszłości uda mi się pokazać co tym razem wymyśliłam ;)

13 września 2016

Robimy XIX-wieczną objętość cz. I - halka sznurkowa (corded petticoat)

Jakiś czas temu – w sumie to już dość dawno temu ;) - dziewczyny z Krynoliny szyły suknie na lata 30. XIX wieku. Mi się co prawda te stroje nie podobają, ale za to koniec tych lat i początek 40-tych podoba mi się bardzo i z tego powodu postanowiłam uszyć sobie halkę sznurkową – częściowo jako motywację do uszycia sukienki, a poza tym wiadomo - szycie stroju zaczyna się od bielizny ;)

Halki sznurkowe miały nadawać sukni odpowiedni kształt oraz objętość i doskonale wywiązywały się z tego zadania aż do lat 50-tych, gdy zostały wyparte przez halki krynolinowe.

Poniżej przykładowe halki sznurkowe:
 
Źródło
Źródło

Swoją halkę sznurkową uszyłam z dwóch warstw grubszej bawełny, przez co niestety jest cięższa, ale i też sztywniejsza ;) Zużyłam na nią około 100 metrów sznurka bawełnianego i nie chcę nawet wiedzieć ile godzin – w każdym razie duuuużo... A sznurek wszywałam stosując metodę podpatrzoną tutaj – wydawała mi się o wiele szybsza niż wciąganie sznurka w uszyte wcześniej tuneliki. A tak wygląda to co mi wyszło :)



Uszyłam też do niej halkę bawełnianą z falbanką, która dodaje dodatkowej objętości i chroni ją przed zabrudzeniem – w sumienie jakoś nie wyobrażam sobie prania halki sznurkowej. Takich halek powinno być co najmniej kilka, żeby uzyskać kopulasty kształt, ale moja musi się póki co zadowolić tylko jedną :)

6 września 2016

Wspomnienia z Cracovi Danzy

W tym roku ponownie wzięłam udział w Festiwalu Tańców Dworskich Cracovia Danza i choć był on tym razem strasznie zakręcony i odmienny od poprzednich, to i tak bardzo miło i pracowicie spędziłam czas :) Tradycyjnie już zapisałam się na trzy kursy – oczywiście były to warsztaty tańca hiszpańskiego z Aną Yepes i tańca polskiego z Leszkiem Rembowskim, które są dla mnie stałym punktem festiwalu, a jako trzecie wybrałam warsztaty tańca włoskiego z Glorią Giordano, która pierwszy raz prowadziła zajęcia na festiwalu, więc ogólnie wszyscy byli ciekawi jak będzie. A jak się okazało lekko nie było – plan był ambitny i bardzo napięty, a były to moje ostatnie zajęcia w ciągu dnia i w ich trakcie ledwo już mogłam utrzymać się na palcach – zwłaszcza trzeciego kryzysowego dnia, gdy zaczynałam już mieć mordercze myśli... Na szczęście przez noc mi przeszły i nikt nie ucierpiał ;)

Fot. Ilja Van de Pavert

Fot. Ilja Van de Pavert

Fot. Ilja Van de Pavert

Niestety w tym roku nie było balu ani pokazów finałowych w Willi Decjusza, które były w poprzednich latach świetną okazją do przetańczenia bezstresowo paru godzin oraz porobienia spokojnie zdjęć w strojach. Nawet na zdjęciu grupowym większość osób w tym roku była w strojach współczesnych, bo mało komu chciało się przebierać tylko na 5 minut do zdjęcia :(


A finały? Odbyły się na Placu Szczepańskim w okolicy Rynku, ale już tylko jednego dnia i w tygodniu, więc przy zdecydowanie mniejszej publiczności. I jakoś tak w pośpiechu i stresie, że też nie było za bardzo okazji, żeby porobić zdjęcia, więc mam ze sceny aż jedno, na którym wyglądam jak bym tańczyła z tamburynem a nie kastanietami :-D


Wieczorem oczywiście odbył się pokaz Baletu Cracovi Danzy, uwieńczony przez krótki bal dla publiczności, który rozpoczął się tradycyjnie od poloneza na wiele par – nawet nie wiem skąd i kiedy wzięli się Ci wszyscy ludzie, a było nas tam naprawdę duuużo :)

Fot. Ilja Van de Pavert

 A co do stroju, który miałam na sobie, to był to praktycznie ten sam zestaw co rok wcześniej, tylko w troszkę ulepszonej wersji, ale o tym wkrótce będzie osobny post ;)


Porównując organizację imprezy w poprzednich latach muszę przyznać, że pomimo wszystkich tegorocznych zmian i zmniejszonej ilości atrakcji festiwal i tak spełnił swoje zadanie, a więc umożliwił udział w ciekawych warsztatach prowadzonych przez świetnych nauczycieli i dał okazję do poznania wielu ludzi i zawarcia nowych przyjaźni :) Zaczynam więc odliczanie do następnego festiwalu, którego już nie mogę się doczekać! :-D